wtorek, 29 września 2015

Ratując miłość cz.2

Pairing: Sulay

Opis: Trasa koncertowa przynosi korzyści, jednak ta okazała się fatalna w skutkach.

Beta: Milka

Część: Druga
        
                Lay osunął się na ziemię, gdy porywacze rozpięli krępujące go łańcuchy. Jego nadgarstki płonęły żywym ogniem, a głowa niemiłosiernie ciążyła na zdrętwiałym karku. Oczy miał opuchnięte i resztkami sił zauważył, że zakładają mu cuchnący worek na twarz. Skóra go swędziała niemyta od długiego czasu, a nogi straciły czucie po godzinach spędzonych w jednej pozycji. W głowie szalało otępienie i tęsknota, ból i przerażenie. Podnieśli go, lecz słabe kolana nie były w stanie utrzymać go w pionie. Ktoś złapał go za ręce, ktoś inny za uda. Znów go podnieśli, ale tym razem nie musiał iść. Jego ramiona bezwładnie zwisały wśród mroku.

 

***

                Kroki rozbrzmiewały pośród betonowych ścian korytarza. W mroku za zakrętem zniknął czarny płaszcz. Brązowa teczka kołysała się w ręce. Urywany oddech wypełniał pustą przestrzeń. W końcu długi hol skończył się, a oczom mężczyzny ukazała się oświetlona jedną lampą ogromna piwnica. Sprzedam opla. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do jasności. Drzwi na drugim końcu pomieszczenia powoli zamknęły się zasłaniając brązowe buty i podarte spodnie. Suho przełknął ślinę. Nie mogę się zdradzić. Jeszcze nie… Dziewczyna przed nim odwróciła się i wyciągnęła rękę w jego kierunku:
- Teczka. - Jej głos przeszył Suho, a po plecach przeszły ciarki. 
- Najpierw on. Chcę go zobaczyć. - Lider bardzo się starał, aby nie wyczuła nutki strachu w jego głosie. Ta tylko zaśmiała się w odpowiedzi. 
- Możemy pokazać wam go w kawałkach. - W jej oczach Suho dostrzegł złowieszczy błysk i przez chwilę zastanawiał się czy "kawałkach" oznacza rozczłonkowanie ciała Laya. Chyba wolał tego uniknąć, więc ucichł jakby zastanawiał się nad odpowiedzią i zaczął nasłuchiwać. Puk. Puk puk. Puk. 
- TERAZ! - ręka Suho bezbłędnie odnalazła pistolet z teczki.

                W tym samym momencie z szybu wentylacyjnego nad jego głową wypadło dziesięciu zamaskowanych mężczyzn. Ich oczy połyskiwały groźnie, a w rękach trzymali różnego rodzaju broń. Nim zdążyli ruszyć w kierunku drzwi, za którymi w pomieszczeniu znajdował się Lay, niewiadomo skąd do piwnicy wpadła mała armia ubranych w zielono-brązowe kombinezony dziewczyn z pałkami, kijami bejsbolowymi i innymi sprzętami, na które nie potrzeba pozwolenia. Dwie grupy uważnie obserwowały siebie nawzajem. Zaczęli się obchodzić niczym wilki walczące o terytorium. Chłopcy pomyśleli, że gdyby nie znali sytuacji wyglądało to jak wojna gangów. W pewnym momencie jedna z porywaczek uderzyła metalowym prętem w ziemie i dwie grupy rzuciły sie na siebie niczym wygłodniałe lwy walczące o panowanie w stadzie. Chłopcy starali się walczyć nie używając broni, jednak gdy przewaga liczebna wrogów zaczęła im zagrażać porzucili wszelkie skrupuły i zachowania i z zimną krwią parli na przód, nie patrząc czy ktoś obok pada martwy na ziemię. Liczył się on. Wierny przyjaciel. Pomocna dusza. Zabawny towarzysz i druga połowa. 
                Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę EXO. Zbliżali się do drzwi, za którymi zniknął Lay. Nagle za tłumem umazanych krwią porywaczek Suho zobaczył coś co wyryło się w jego pamięci niczym potężna wyrwa w skale, krater po meteorycie czy wybuch wulkanu. Jego twarz zszarzała, a do oczu wdarła się krew zmieszana z nienawiścią i przerażeniem.

***

                Lay poczuł szarpnięcie, a po chwili jego umysł zalało światło z jednej z wielu lamp piwnicy. O nie, znowu tu jestem... Jednak tym razem jego uwagę przyciągnęło coś innego. Wrzaski i zgiełk. Jego głowa pulsowała w rytm szalejącego serca, a myśli zaćmiewała fala bólu. Nagle jego ręce uniosły się, a wraz z nimi całe ciało. Jego dusza krzyczała i cierpiała.  Resztkami sił otworzył opadające powieki. I go zobaczył. Stojącego w kałuży krwi. Z bronią, w czarnym płaszczu. Swojego niewinnego aniołka. Nagle jego świat osnuła zasłona ciszy i ulgi...
                  

***

               

                Suho rzucił się z nieludzkim wrzaskiem naprzód zwracając na siebie uwagę reszty zespołu. Gdy zobaczyli Laya zwisającego na łańcuchach przymocowanych do podnośnika coś w nich pękło. Przerwana bitwa rozgorzała na nowo. I tym razem cel był jasny: odbić Laya i zemścić się. 
                Twarz Suho wykrzywił grymas tak niepohamowanej nienawiści jakiej nikt się po nim nie spodziewał. Parł przed siebie. Byle bliżej dziewczyny, która stojąc na platformie operowała podnośnikiem i kołysała nieprzytomnym Yixingiem niczym kukiełką na sznurkach. Niczym we mgle widział stojących na drodze ludzi. Każdy z nich to wróg. Jeszcze dwa metry. Jeszcze trochę i zmaże z jej twarzy ten  obrzydliwy, szyderczy uśmieszek. Jaki potwór, jaka cholerna bestia robi coś takiego drugiemu człowiekowi?! Jego ręka uniosła się i bezgłośnie szepnął po tobie i nagle z jego gardła wydobył się potworny ryk...

 

                          ***

                Odzyskał świadomość. Nareszcie. Gdzie był? A tak, jakaś pieprzona piwnica. Został porwany. Ale Suho już po niego przyszedł. Zaraz otworzy oczy i go zobaczy. Jeszcze tylko chwila. 
                Co... Co się stało? Krew? Skąd krew? I co to za dźwięk? Niech mi ktoś wyjaśni! Na pomoc! Proszę! I znowu ta bezgraniczna ciemność...

                            ***

                Suho podbiegł do opadającego ciała. Zrobili to, wygrali. Ale co z tego? Łzy nieubłaganie kapały na ziemię, a powietrze nie trafiało do płuc. Umysł nie przyjmował tego, co zrobił. Zastrzeliłeś go... To twoja wina!  Jego ręka nerwowo gładziła blednący policzek, a usta bezwiednie powtarzały jak mantrę: Będzie dobrze, zaraz wszystko sie skończy. Nagle Lay otworzył powoli oczy, a jego ręka słabo dotknęła szepczących warg ukochanego. Jego oczy wyrażały niemą, ostatnią prośbę. Broda Suho drżała, gdy jego twarz zbliżyła się do twarzy Yixinga. Suho ostatni raz poczuł otulające ciepło oddechu ukochanego i miękką słodycz jego ust. Ostatnia łza skapnęła na blady policzek i ostatni oddech wyrwał się ze spokojnej piersi...

 

____________________
Boję się waszej reakcji ;—; 

poniedziałek, 14 września 2015

Ratując miłość cz.1

Pairing: Sulay

Opis: Trasa koncertowa przynosi korzyści, jednak ta okazała się fatalna w skutkach.

Beta: Milka

 

           EXO rozkwitało podczas swojej światowej trasy koncertowej. Odwiedzili już Kalifornię, Waszyngton, Meksyk, Lizbonę, Madryt, Paryż, Londyn, Oslo, Wiedeń i Rzym. Teraz czekał ich przedostatni przystanek - Warszawa. Przygotowania zakończone, pozostało dać tylko kolejny koncert.          Nadszedł wyczekiwany przez polskie fanki dzień. Występ wyszedł jak zwykle fantastycznie. Dziewczyny piszczały i śpiewały razem niczym jedna wielka rodzina. Zespół dawał z siebie wszystko. Gdy w końcu chłopcy ukłonili się i zeszli ze sceny, powietrze wypełniała atmosfera szczęścia i euforii. Wszyscy śmiali się i rozmawiali mimo zmęczenia. Kiedy wyszli z garderoby i ruszyli w kierunku samochodu, Lay zatrzymał się i powiedział, że zaraz ich dogoni tylko wróci po czapkę, która spadła mu na scenie.
          Minęło kilka minut. Kilkanaście. Lay nadal się nie pojawiał. W końcu zaniepokojony menager wrócił na scenę i zaczął rozglądać się za chłopakiem. Zamiast niego zobaczył czapkę i wystający spod niej kawałek papieru. Podniósł go, a to co przeczytał niemalże ścięło go z nóg. "Mamy waszego członka. Przekażcie nam podaną niżej kwotę do jutra, a zwrócimy go całego i zdrowego. Jeśli będziecie zwlekać, każdego dnia będzie cierpieć i doświadczać coraz większego bólu. Niżej podajemy kwotę i miejsce wymiany. " Mężczyzna usiadł i zakrył twarz dłońmi.
            Niepokój w sercach członków wzmagał się z każdą minutą. Zwłaszcza jednej osoby. Suho miał złe przeczucia od chwili wejścia na scenę. Wiedział, że coś się stanie. Niestety nie wiedział na ile poważne to będzie. W końcu zobaczyli idącego ku nim menagera. Szedł sam. Nie zdążył nawet wsiąść do samochodu, gdy zalała go fala pytań. Nic nie mówiąc podał siedzącemu obok Chenowi kartkę, aby przeczytał ją na głos. Po chwili zapadła cisza. Cisza przerywana głosem Koreańczyka. A w uszach Suho brzęczało jedno słowo. Ból. W końcu ruszyli. Ruszyli w stronę wydarzeń, na które będą mieli wpływ, choć o tym nie wiedzieli.

                       ***

            Lay powoli otworzył oczy. Jego głowa pulsowała, a zatkane uszy nie wyłapywały żadnego dźwięku. Jego ręce i nogi były skrępowane i przywiązane do metalowej rury wystającej ze ściany. Lay rozejrzał się i zobaczył ogromną piwnicę pełną skrzynek z narzędziami i stół operacyjny jaki widywał tylko w programach medycznych. Przeczucie mówiło mu, że to wyposażenie raczej nie będzie dla jego przyjemności. Ale wierzył, nie, wiedział, że wytwórnia przyjdzie po niego i już niedługo znów przytuli do siebie swoją jedyną miłość, jedyny powód do życia.

                        ***

          "Nie" - to słowo rozbrzmiewało w sali pełnej ludzi. Wśród nich stali członkowie Exo i innych zespołów, ich menagerowie i pracownicy wytwórni. Na podeście stał wicedyrektor studia i odczytywał oświadczenie o porwaniu. Ale to się nie liczyło. Najważniejsze już powiedział. "Wytwórnia nie ma funduszy na okup. Z przykrością informujemy o zaniechaniu ratowania członka zespołu muzycznego Exo, Yixinga, pseudonim sceniczny Lay". Wszyscy stali jak skamieniali. Gdy głos dyrektora ucichł, w sali wybuchł wrzask i niedowierzanie.

- To chyba jakieś kpiny!

- Żartujecie sobie z nas?!

- WY nie macie funduszy?!

- Bez żartów!

- Nie ratujecie go, bo jest Chińczykiem?! - większość głosów należała do członków zespołów.
          Tylko jedna osoba stała cicho. Tao z widocznym żalem wpatrywał się w oczy wicedyrektora. Nie zareagował na ledwo widoczne skinięcie. Nikt z pozostałych nie uzyskał odpowiedzi na pytania. Każdy chciał jakoś wyładować swoją złość. Bo co innego mogli zrobić? Chociaż... Może było inne wyjście..?
 
                          ***

          Piwnicę wypełnił straszliwy zgrzyt metalu ciągniętego po betonie. Lay otworzył oczy nadal półprzytomny po torturach z poprzedniego dnia. Jego ciało było posiniaczone, ramiona pokrywały drobne, ale głębokie ranki, nogi ścierpły od niewygodnej pozycji, a płuca domagały się świeżego powietrza.
        - Gotowy na kolejną rundę? - rozległa przestrzeń zwielokrotniła wypowiedziane zmysłowym głosem słowa i echo rozniosło się daleko w głąb budynku. Ukryta w cieniu postać wpatrywała się w niego oczami pełnymi obsesji i szaleństwa. - Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na ten dzień.
            Laya od początku tej chorej historii zastanawiał fakt, że jego porywacze mówią po koreańsku. Bardzo ważna kwestia do rozważenia w tej nieciekawej sytuacji, w której się znalazł. Jego coraz bliższe szaleństwa myśli przerwał odgłos kroków. I ból. W łydce. Śmiech. Ból. W ramieniu. Zgrzyt. Metalowa rura wbiła się w jego żołądek. Lay chciał zwymiotować, jednak nie miał czym, ponieważ nie jadł nic od prawie trzech dni. Jego oczy zaszły krwią, gdy kolejny cios padł na głowę i plecy. Stracił oddech i czuł jakby serce chciało wyskoczyć mu z piersi. W uszach słyszał szum. Obok siebie zarejestrował dźwięk metalu dochodzący od strony stołu chirurgicznego. Po chwili piwnicę wypełniły rozpaczliwe wrzaski i mrożący krew w żyłach, psychopatyczny śmiech…

                        * * *

- Mamy okazję! Nadal jesteśmy w tym przeklętym kraju, znamy adres gdzie mamy dokonać wymiany i…
- Suho, uspokój się! Musimy czekać, wytwórnia na pewno coś wymyśli.
- Nie mogę czekać kiedy oni robią mu krzywdę! - W pokoju lidera wybuchła ostra kłótnia, przerywana co głośniejszymi krzykami i uciszaniem podczas, której zniknął Tao i Xiumin.
         Po chwili pojawili się z dwiema czarnymi i jedną brązową teczką. Hałas w pokoju ucichł i wszyscy wyczekiwali, co się stanie. Tao wziął głęboki oddech i otworzył pierwszą z ciemnych teczek. To co zobaczyli zatkało wszystkich. W wyłożonym jakimś dziwnym materiałem wnętrzu zobaczyli cztery pistolety, dwa składane karabiny i dwa granaty. Xiumin w ciszy otworzył drugą. W niej znajdował się zestaw noży, broń do wushu i paczka dynamitu. Zszokowany Kris spojrzał na zawartość teczek i stłumionym głosem spytał o to, czego wszyscy chcieli dowiedzieć:
- Skąd... skąd to macie i jakim cholernym cudem udało wam się to ukryć przed ochroną na lotnisku?!
- Mamy to zawsze ze sobą właśnie w razie takich sytuacji. Wie o tym tylko dyrektor wytwórni. Prawdopodobnie dlatego nie pozwolił na oficjalną akcję ratunkową. A to wszystko było przetransportowane... Trochę inną drogą... - Członkowie nie pytali o nic więcej. Postanowili za to wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc przyjacielowi.

                          ***

        Postać w ciemnym płaszczu wyszła zza zakrętu i skręciła w boczną uliczkę. Zatrzymała się przed obskurną wystawą sklepową zastawioną sprzętem medycznym. Jego ukrytą w kapturze twarz zalała fala brudnożółtego światła z neonu nad wejściem. Dłoń w skórzanej rękawiczce mocniej zacisnęła się na uchwycie brązowej teczki. Poły jego płaszcza poderwał podmuch jesiennego wiatru. Po chwili, która wydawała się wiecznością, oczom zakapturzonej postaci ukazała się wysoka kobieta ubrana od stóp do głów na czarno. Jej wzrok śledził każdy ruch przybysza, a w ręku metalicznie błyszczał jakiś przedmiot.
- Chodź za mną. - Jej niski, zmysłowy głos odbił się echem w głowie mężczyzny. Po chwili uliczka była już pusta.
_____________
Pierwsze opowiadanie pisane z pomocą mojej nowej Bety - Milki. ^.^

Nieciekawy jej się trafił na początek. xD A ja teraz kończę gadać i biorę się za kolejną część Ratując miłość.
P.S. zbieram kilka zamówień :3 kto pierwszy ten lepszy ;P

 

niedziela, 6 września 2015

Szatańskie grzybki

Paring: KaiSoo
Opis: magiczne grzybki nie są odpowiednie na przekąske nawet jeśli jesteś szatanem w czerwonym fartuszku.

Las wypełniał śpiew ptaków, szum strumyka i szelest trawy. Stado jeleni pasło się na ogromnej polanie. Przyglądając się im wąską dróżką szedł Czerwony Fartuszek i podśpiewywał sobie:
- "Niosę babci obiad prosto z domu
   Nie oddam go nikomu
   choćby z głodu padał
   Nie złapie mnie też fotoradar
   Bo ja jestem taki znany
   I przez wszystkich opłacany
   Mały, drobny lecz szatański
   Diabeł meksykański~"
Nagle zobaczył przed sobą polankę pełną pięknych grzybów. Nie czekając zebrał je wszystkie i włożył do swojego koszyczka. Zadowolony z siebie znów ruszył ścieżką.
        Dróżka wiła się, opadała i wznosiła. Gdy Czerwony Fartuszek mijał kolejny zakręt wpadł na złego aczkolwiek sexownego wilka. Jego mina nie świadczyła o tym, że chce zaprosić Fartuszka na herbatkę. Język wystawał z paszczy, zziajany oddech odbijał się echem a roziskrzone oczy wbijały w małą postać Fartuszka jakgdyby widział go w całej okazałości, nagiego, bez tajemnic. Wiedząc co się święci, mały spryciula powiedział:
- Pan Kajetan, jak sądzę? Mam dla pana prezent - Wyciągnął z koszyczka jedną ze swoich babeczek i szybko wcisnął w nią kawałek grzybka. Nic nie podejrzewający wilk przyjął smakołyk po czym połknął go bez gryzienia. Po chwili jego oczy zmętniały a z nosa uniósł się tęczowy dym. Zaskoczony Fartuszek także ugryzł swoją babeczkę. Ale to nie była muffinka. Tylko grzyb. Fartuszek zaczął tracić wyraźbe kontury otoczenia a na ich miejsce wpływały kolorowe plamy. Las ucichł a uszy obu wypełniły się biciem ich serc. Nagle Fartuszek spojrzał na Kajetana i przez głowę przeszła mu jedna myśl "jaki on jest brutalnie sexsowny". Po chwili mógł myśleć już tylko o tym. Mimo woli opadł na kolana i powoli podszedł do wilka. Gdy ich twarze znalazły się tuż przy sobie a oddechy zmieszały się, umysł Fartuszka skapitulował, wywiesił białą flage i ogłosił sprzeciw wobec reaktywacji. Nic do niego nie dochodziło. Tylko przyspieszony oddech a po chwili brak powietrza w płucach. Nagle uderzył o ziemię a jego czermony fartuszek przysłonił mu oczy. Świat wirował a małe ptaszki nad jego głową ćwierkały i uśmiechały się do niego. Poczuł szarpnięcie. I kolejne. I znowu. I co raz szybciej. W końcu Kajetan opadł na niego a jego oddech otulił twarz Fartuszka. A potem była nicość. A Fartuszkowi wydawało się później, że widział na wzgórzu jednorożca z zadowoleniem wypisanym na twarzy i grzybkami na grzbiecie. Ale to mu sie tylko zdawało. Bo nie istnieją przecież grzybki halucynki.

_____________
Hmm.. taak.. oneshot pisany dla poprawienia humoru :^ i nic więcej nie mam do dodania c':

wtorek, 1 września 2015

Już czas…

Paring: nieokreślony
Opis: Brak

Zdarza się czasem coś takiego
Tak dziwnego i nieprzewidywalnego
Że nie wiesz jak i gdzie
A już widzisz tylko mnie
A ja w głowie widzę ciebie
Idącego do bram w niebie
Bo nie chciałeś ze mną być
Oficjalnie tylko kryć
Każdy szept i każdy szmer
By nie wypaść z wyższych sfer
I wolałeś mówić mi jak bardzo
Ludzie gardzą
Gdy ktoś z nas jest inny
A choć niewinny
Pod sąd idzie duszy
I choć sie z inności wykruszy
Już nigdy taki sam nie będzie
Na zawsze w trzecim rzędzie...
I teraz wiem, że prawdę mówiłes
Że rację miałes i mnie chroniłes
A ja to wyśmiewałem
Głupie powody dawałem
A teraz ty leżysz i nie oddychasz
jak kot nie prychasz
Choc robisz tak zawsze
Gdy przy tobie płacze
Twe ciało nieruchome
W drewnianą trumne włożone
Jak najpiekniejszy kwiat
Wrzucane jest w piach
Niczym mgła ulotna
Jak pogoda psotna
A ja wiem że to z mojej winy
Że to przez moje kpiny
I mam ten grzech na sumieniu
I dąże ku odkupieniu
Lecz niedługo skończą się me męki
Bo pistolet z prawej ręki
Już biegnie do skroni
I nic mnie nie uchroni
Bo sobie chyba nie wybaczę
Że otworzyłem wtedy paszczę
I potwiedziłem to co wiedziałem od dawna
A choć robiłem z siebie błazna
Ty wziąłes to do siebie
I teraz idziesz po schodach w niebie
A ja cie dogonię i złapię
I razem znajdziemy sie na mapie
Pełnej gwiazd i miłości
A anioł od dawna przytulne gniazdko dla nas mości
Bysmy byli razem na wieki,
A teraz jeszcze tylko zamkne powieki
A głowe wypelni mi twoja twarz
Bo na mnie już czas, już czas..

_____________
Em.. i cóż.. mam bardzo dziwne pomysły prawda? MAm nadzieje, że się wam spodoba bo zamierzam pisać wiecej w tym stylu c':