poniedziałek, 2 listopada 2015

Szkarłat przeznaczenia...

Paring: KrisHo
Opis: Poznali się w sklepie. Przez przypadek. A życie złączyło ich nicią przeznaczenia.. (uwaga +18)

Na zegarze nad ladą dochodziła 11 wieczorem. Czerwony koszyk sklepowy powoli wypełniał się zakupami. Pomidory, paluszki, tuńczyk w oleju, mleko, cytryny, płyn do płukania, tampony, jabłka, szampon, pieprz, mięso. I ogórek. Ciemnowłosy mężczyzna zatrzymał się w alejce z chemikaliami i uważnie studiował zalety papieru toaletowego. Nagle rolka wypadła mu z rąk, gdy wysoki blondyn w ogromnej, skórzanej kurtce i ciemnych okularach szturchnął go i poszedł burcząc pod nosem zamiast przeprosić. Brunet rzucił mu karcące spojrzenie ale chuligan nawet się nie odwrócił. Oburzony mężczyzna po chwili zdecydował się na czterowarstwowy papier pachnący jaśminem i szybkim krokiem ruszył do kasy. Pech chciał, że została tylko jedna, przy której stał nieuprzejmy jegomość. Brunet stanął za nim i z obojętną miną zaczął czytać skład tuńczyka, gdy nad swoim ramieniem poczuł jakiś ruch. Szybko spojrzał w górę i napotkał parę ciemnych, błyszczących na pewno nie od światła oczu lustrujących go zza zsuniętych okularów. Blondyn spojrzał na swoją rękę, w której trzymał małą kolorową paczuszkę a następnie na ogórka w koszyku bruneta, który spuścił wzrok by ukryć rumieńce. Choć wiedział, że to głupie, to pomyslał, że zawartość paczuszki nie była przeznaczona dla żadnej dziewczyny. Ale przecież gumki są do.. kontaktu z dziewczynami. Raczej. Sam już nie był pewien. Z niezręcznej sytuacji wybawiła go kasjerka, poganiając nieznajomego i narzekając, że chce już zamknąć by iść do domu obejrzeć ulubiony serial. Blondyn wahał się jeszcze chwilę, po czym rzucił na ladę pieniądze, zabrał siatkę i nie czekając na resztę wyszedł ze sklepu żegnany radosnym głosem kasjerki obdarzonej sowitym napiwkiem. W momencie, gdy brunet wyłożył swoje zakupy nocne powietrze rozdarł ryk niewytłumionego silnika i pisk opon.
Winda zatrzymała się na piętnastym piętrze i cichy dzwoneczek oznajmił, że trzeba wysiąść. Mężczyzna z rękoma pełnymi siatek z zakupami i kluczami w zębach ostrożnie zbliżył się do wielkich hebanowych drzwi znajdujących się na końcu szklanego korytarza. Łokciem nacisnął klamkę i wszedł do pogrążonego w mroku przedpokoju. Cicho zdjął buty i przeszedł po miękkim dywanie do ogromnej kuchni oświetlonej blaskiem neonu z kasyna na przeciwko. Jego ręce sprawnie znajdowały odpowiednie szafki i już po chwili została tylko jedna siatka. Nagle obok jego głowy przeleciał jakiś przedmiot i rozbił się o ścianę za nim. Kuchenny blat przykryła warstwa ziemi i szczątki kaktusa. 
- Ty pierdolony kłamco! Miałeś iść do kolegi obejrzeć mecz! Wiesz która jest godzina?! Już dawno powinieneś być w domu! - wysoka dziewczyna stanęła w futrynie drzwi skrywając twarz w cieniu.
- Hyu, uspokój się. Przecież mówiłem, że zrobię jeszcze zakupy - mężczyzna spokojnie kończył rozpakowywać zakupy. 
- Wcale, że nie! Nic nie mówiłeś! Może wcale nie byłeś u kolegi ale u jakieś dziwki? Może ja już ci nie wystarczam?! Jestem nudna?! Głupia?! Tak myślisz?! - dziewczyna zrobiła zrobiła krok do przodu i gwałtownie się zatrzymała.
- Hyu co ty wygadu.. - brunet beznamiętnie wpatrywał się w puszkę tuńczyka leżącej obok dziewczyny.
- Nie przerywaj mi! Zawsze to robisz! Tylko "Hyu spokojnie, Hyu to nie tak"! Ale ja wiem jak jest! Ty mnie zdradzasz! - ciemne oczy dziewczyny skakały niespokojnie po całej postaci mężczyzny. 
- Ja cię zdradzam?! To nie ja wychodzę z domu nic nie mówiąc i wracając nad ranem! To nie ja uśmiecham się jak debil do telefonu i to nie ja przynoszę do domu bukiety kwiatów! - tego było za wiele. Koreańczyk pierwszy raz w życiu podniósł głos na kobietę. 
- Są od moich pacjentów! - twarz dziewczyny spurpurowiała a ręka zacisnęła się na wysuniętej szufladzie ze sztućcami.
- A ja może jestem gejem?! Nie wierzę ci! - brunet odparował niewiele myśląc.
- Wiedziałam! Won pedale! Wynocha! Nie chcę cię tu widzieć! - mężczyzna tylko na to czekał. Warknął, chwycił kluczyki i wyszedł. Bez telefonu ani kluczy wprost w nocne powietrze sierpnia.
Światła samochodów oświetlały posępną twarz mężczyzny siedzącego na dachu postawionego w ciemnym zaułku auta. Jego półprzymknięte oczy wypełniał gniew. Zaciśnięte w pięść dłonie uderzały w zimny metal a zęby przygryzały wargi do krwi. Po chwili mężczyzna zeskoczył i z piskiem opon ruszył przed siebie. 
Samochód mknął wzdłuż nabrzeża zostawiając za sobą tumany kurzu. Wiatr uderzał w kierowcę niczym bicz wpadając przez otwarte okna. Deszcz zasłaniał widok a wściekłość otumaniała mózg. Obrazy z przeszłości mieszały się z krajobrazem za szybą. Asfaltowa droga nagle zmieniła się w żwirową szosę a pojedyńcze światło zamajaczyło na horyzoncie. A potem nie było nic oprócz huku, wrzasku i żaru topiącego skórę. I tylko przebłysk.. pragnę miłości..
* * * 
Plastikowa rurka powoli unosiła się i opadała w rytm płytkiego oddechu mężczyzny otoczonego chirurgami i pielęgniarkami. Maszyna rejestrująca pracę serca pikała bez pośpiechu. Na twarzach lekarzy lśnił pot a ręce lekko trzęsły się po godzinach intensywnego wysiłku. W końcu zakrwawiony pręt trafił na stół a rana zdezynfekowano. Jeszcze tylko usunąć kawałek złamanego żebra.. nagle respirator wydał z siebie przeciągły pisk. Serce przyspieszyło a krew trysnęła z niecałkowicie zaszytej rany. 
Suho obudził się, gdy ostatnie promienie słońca wpadły do pokoju przez szczelinę między zasłonami. Jego głowa ciążyła jak kula ołowiu i pulsowała w rytm bicia serca. Prawe biodro bolało jakby ktoś przypalał go żywym ogniem. Ręce oplatały tysiące rurek a nogę wsadzono w coś zimnego i lekko wilgotnego. Skóra piekła i swędziała jednocześnie. W końcu brunet wyrwał się z otępienia i poruszył by wyjść ze szpitalnego łóżka. Nagle do sali weszła pielęgniarka w białym kitlu i podkrążonymi oczami po męczącej nocy. Jej ręka gładziła zmierzwione włosy a blada twarz ze znudzoną miną przez chwilę błądziła po postaci mężczyzny. Nagle jej postawa się zmieniła.
- Nie wolno się Panu ruszać! Jest Pan ranny! - chuda ręka z zaskakującą siłą zacisnęła się na ramieniu bruneta i przytrzymała. 
- O czym Pani mówi? - dezorientacja zastąpiła zaćmione myśli. 
- Zaraz przyjdzie lekarz i wszystko Panu wyjaśni - po tych słowach zniknęła za białymi drzwiami. 
* * * 
Szpitalny korytarz powoli pustoszał, gdy kolejni odwiedzający opuszczali budynek. I tylko jeden pacjent siedział przy oknie i smętnie obserwował co się dzieje wokół niego. W głowie rozbrzmiewała mu rozmowa z lekarzem "ma Pan lekki wstrząs mózgu, skręconą kostkę.. i operacyjnie usunięty kawałek żebra, który zbliżył się do płuca. Plus kilka siniaków i zranień" A on nic nie pamiętał. Jego kule leżały obok plastikowych krzeseł a kroplówka ciągnęła się za mężczyzną jak cień. Nagle obok szybkim jak na pacjenta szpitala krokiem przeszedł mężczyzna w piżamie i narzuconej na nią skórzanej kurtce i ciemnymi okularami na bladej twarzy. Nagle zatrzymał się i szczupłym palcem dźgnął młodego mężczyznę siedzącego na krześle w pierś. 
- To ty! Ten ze sklepu! - jego łobuzerski uśmieszek doskonale pasował do wizerunku. - Nareszcie ktoś w miarę znajomy. Może skoczymy ma szklaneczkę czegoś mocniejszego do tutejszej stołówki? - przechodząca obok pielęgniarka gwałtownie stanęła i groźnie spojrzała na wysokiego mężczyznę. Ten podniósł obie dłonie do góry i lekkim tonem rzucił - Spokojnie siostrzyczko, mówiłem o kawie ze śmietanką - na twarzy kobiety pojawił się wyraz zrozumienia i skrywanego rozbawienia. Po chwili żartobliwie pogroziła mu palcem i ruszyła w swoją stronę. 
- To jak? Idziemy? - brunet pokręcił tylko głową i sięgnął po leżące kule. Po chwili kuśtykał w kierunku swojej sali.

                "Dwa miesiące później"

     Mężczyzna w czerwonej kraciastej koszuli dopijał przy barze kolejnego drinka. Jego wzrok zmętniał już kilka godzin temu a teraz tylko beznamiętnie wołał barmana i prosił o napełnienie pustej szklanki. Drogi zegarek odbijał dyskotekowe światła tworząc na blacie kolorowe wzory. Głośna muzyka dudniła w piersi i zagłuszała radosne krzyki imprezowiczów, a powietrze nasycone dymem z niszowych skrętów otumaniało zmysły. Nagle mężczyzna wstał i chwiejnym krokiem ruszył na parkiet. Jego powieki opadły i teraz świat zrobił się weselszy. Teraz nie musiał martwić się tym, że choć ma pieniądze nie ma niczego. Że choć kocha jest niekochany. Że ma serce, którego nikt nie chce przyjąć. Że wszystko do tej pory zdobywał pieniędzmi. Przyjaciół, znajomych, dziewczynę, a nawet rodzinę. A mógł posłuchać ojca. Mógł zostać w willi na zboczu Alp i nigdy nie mieć kontaktu ze światem zewnętrznym. Ale on, pchany ambicjami, nierealnymi marzeniami i fantazjami, przybył do Ameryki, państwa wszystkich kultur, w poszukiwaniu prawdziwej miłości i wiecznej przyjaźni. A co znalazł? A to jest bardzo dobre pytanie. Trafił na dzielnice prostytutek, dilerów i gwałcicieli. Poznał ludzi w tak złej sytuacji życiowej o jakiej mu się nie śniło. Przeżył zawód miłosny, który doprowadził go do wypadku samochodowego, a teraz dwa miesiące po tych wszystkich wydarzeniach po raz pierwszy w życiu się upił. Nie wiedział, czy zaliczyć to do pozytywnych doświadczeń czy najgorszych wydarzeń. Nagle jego biodra oplotły długie ramiona a zgrabne palce wsunęły się pod koszulę. Na karku poczuł ciepły oddech zmieszany z alkoholem. Nos delikatnie muskał wrażliwe miejsce tuż za uchem. Usta bruneta wygięły się w błogim uśmiechu. Biodra ocierały się w coraz namiętniejszym tańcu. Skóra na brzuchu paliła pod dotykiem zimnych palców. Brunet zarzucił ramiona do tyłu i oplótł cudzą szyję dysząc od narastającego podniecenia. Miękkie usta dotknęły brody mężczyzny i powoli, bez pośpiechu badały każdy zakamarek twarzy. W końcu zatrzymały się przy uchu i ciepłym, urzekającym głosem wyszeptały "chodź" a nogi same ruszyły za dłonią splecioną z obcą ręką. Po chwili dotarli do ciemnego pokoju, gdzie nie dochodziła prawie muzyka a jedynym światłem był blask księżyca wpadający przez zakratowane okno. Osoba, która przyprowadziła tu bruneta cicho zamknęła drzwi i popchnęła mężczyznę na ścianę. Długi palec przesunął się po ustach, piersi i brzuchu mężczyzny i delikatnie muskał klamrę paska i materiał koszuli nad nią. Druga ręka wolno gładziła plecy a usta błądziły po odsłoniętym obojczyku. Ciszę w pokoju przerywały tylko nieregularne oddechy, gdy nagle ten sam odurzający głos otarł się o ucho bruneta niczym płatek róży.
- Jak ci.. na imię? - po każdym słowie miękkie jak chmura usta schodziły po linii szczęki mężczyzny. 
- S.. Suho.. - głos bruneta zawahał się, gdy mówił swoje fałszywe imię. Gdy je wyrzekł usta na chwilę zawisły nad szyją mężczyzny by powrócić tym razem na prawym ramieniu. Suho cicho wciągnął powietrze i odchylając głowę do tyłu zadał to samo pytanie. W tym samym momencie zęby przygryzły lekko skórę na brodzie bruneta. 
- Yi Fan - usta wznowiły swoją wędrówkę ale tym razem z każdym pocałunkiem zbliżali się do stojącego w cieniu łoża. Po chwili Suho poczuł na karku delikatny materiał baldahimu. Nagle Yi Fan złapał go za biodra i płynnym ruchem obrócił tak, że teraz brunet opierał się na łokciach o miękki materac a tyłek nadal znajdował na tej samej wysokości. Zimne dłonie ponownie wsunęły się pod koszulę i rozpinały guziki schodząc do paska i zatrzymując się na nim. Kraciasta koszula przeleciała przez pokój i wylądowała na stojącym pod ścianą krześle. Po chwili Suho poczuł drugie ciało przytulające się do jego pleców i przyspieszone bicie serca. Materiał skórzanej kurtki nabijanej ćwiekami przylgnął do nagiej skóry wywołując dreszcz podniecenia. Ciepły oddech otulał kark a zęby muskały łopatki mężczyzny przyspieszając jego bicie serca. Wtem dżinsy opadły na podłogę a Suho został w cienkich bokserkach i rozpiętej koszuli. Jego podniecenie rosło z każdym pocałunkiem a euforia wstępowała małymi kroczkami do upitego umysłu. Jedna ręka bruneta sięgnęła do tyłu i odnalazła biodro Yi Fana. Powoli schodziła coraz niżej aż znalazła rozporek. Wtedy obrócił się i ciemne oczy natrafiły na ciemne okulary odbijające księżyc. Druga ręka przesunęła się do góry, delikatnie zdjęła je i odłożyła na bok. Twarz bruneta uniosła się i ich wargi dzieliły tylko milimetry. Sekunda niepewności ciągnęła się niczym godziny gdy nagle miękkie usta złożyły delikatny choć namiętny pocałunek na twarzy Suho. Palce przesunęły się wzdłuż materiału bokserek. Druga ręka wsunęła pod kark a palce wplątały we włosy i zacisnęły, kiedy każdy kolejny pocałunek stawał się coraz bardziej dziki, erotyczny i namiętny. Ręce Suho rozpięły zawadzające spodnie i te także znalazły się na podłodze. Yi Fan jednym ruchem zrzucił z siebie kurtkę nie przerywając wędrówki ust po umięśnionym ciele bruneta. Ramiona oparł po obu stronach głowy Suho przytrzymując jego dłonie a nogami oplótł biodra, tak, że mężczyzna leżał pod nim wygięty w łuk i nie mógł się ruszyć. Przez chwilę siedział tak na nim i wpatrywał w błyszczące oczy bruneta, by zatopić swoje usta w jeszcze bardziej namiętnym pocałunku. Ich umysły tonęły w fali podniecenia a męskości ocierały przez materiał bokserek. Napięte mięśnie niecierpliwie oczekiwały kolejnej fali doznań. W głowie Suho gdzieś z tyłu kołatało się ostrzeżenie ale było zbyt słabe, więc zostało wyparte przez ekscytację i nadciągający orgazm, który wzmógł się, gdy język blondyna przesunął się po sterczącym sutku bruneta. Z gardła Suho wydobył się głuchy jęk zagłuszony kolejnym dzikim pocałunkiem, po którym usta Yi Fana powróciły na pierś i jedna ręka gwałtownym ruchem ściągnął bokserki z bruneta. To samo zrobił ze swoimi i teraz obaj byli nadzy, skąpani w świetle księżyca i ogarnięci falą podniecenia. Ich usta tańczyły w rytmie namiętności a ciała zbliżały by poczuć ciepło siebie nawzajem. Dłoń Yi Fana wykorzystując odwróconą uwagę Suho zjechała po jego brzuchu kreśląc na nim wijące się wzory, by nagle złapać gotowego już jego penisa i lekko pociągnąć za koniuszek i potrzeć między palcami. Brunet jęknął głośno i wygiął się jeszcze bardziej w tył wpychając swoje sutki w usta blondyna, ktory objął go teraz całą ręką i powoli pocierał w rytm jęków wychodzących z uchylonych ust mężczyzny leżącego pod nim. Ruchy stawały się coraz szybsze, co raz gwałtowniejsze. Ciało pod spodem wiło się czując nadchodzący szczyt. Ale to nie był koniec. Nagle twarz blondyna znalazła się niżej i teraz Suho mógł na niego patrzeć jedynie spod półprzymkniętych powiek, bo jego ręce wciąż były w stalowym uchwycie nad głową. Długie palce dotknęły wnętrza uda i pocierając przesuwały się bliżej do sterczącego Suho. Tymczasem twarz Yi Fana zniknęła jeszcze niżej i jego usta dotknęły delikatnej skóry na pośladku, zaczęły ssać i przygryzać. Nagle brunet krzyknął zaskoczony i napiął się, gdy poczuł w swojej dziurce język penetrujący jego ścianki. Szarpnął się ale to nie pomogło. Poczuł podniecenie przykrywające wszystko inne białą mgłą. Gdy po chwili zamiast języka poczuł w sobie trzy palce nie wytrzymał i krzyknął jeszcze głośniej i nagle w jego ustach zaczęło poruszać się coś dużego i twardego. Za każdym razem to coś wbijało się coraz głebiej w jego gardle i wtedy usłyszał zachrypnięte ale władcze "ssij". Jego usta jak na komendę zamknęły się a język oplatał twardego penisa. Po chwili gdy wydawało się, że obaj zaraz dojdą usta Suho opustoszały by natychmiast wypełniła się jego druga dziura. Jęknął zaskoczony i jego plecy wyprostowały się jak struna. Wtedy drugie ciało przygniotło go do materaca i zagłuszyło jęki agresywnym pocałunkiem a chuda ręka szybko ściskała naprężonego Suho. Każdy kolejny ruch był coraz dłuższy i mocniejszy aż nagle wnętrze bruneta wypełniła ciepła substancja. Wtedy silne dłonie znów obróciły go do pierwotnej pozycji i teraz ich spocone ciała zderzały się ze sobą tak mocno i tak głeboko w Suho był Yi Fan, że brunet zagryzł zęby ma prześcieradle i rozerwał je gdy kolejna fala ciepłego uniesienia zalała go od środka z wykrzykiwanym przez blondyna jego imieniem w tle. Wtedy obaj opadli na materac opleceni swoimi ramionami i zasnęli opatuleni srebrnym blaskiem księżyca. 
     Suho obudził się gdy na kościelnym zegarze za oknem wybiła ósma. Przeklinając pulsującą głowę podniósł się i nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. Jego poskładane ciuchy leżały na krześle pod ścianą. Nie zważając na zawroty podszedł do nich i przez chwilę tępym wzrokiem gapił się na małą karteczkę leżącą na kracistej koszuli. Podniósł ją i z niemałym wysiłkiem odczytał co na niej było. "To była miła noc. Dzięki. Tu masz mój numer telefonu gdybyś chciał powtórki. 
Ps. Pamiętaj, że raz w dupe to nie gej ;)" Suho stał z karteczką jeszcze chwilę i nie wiedząc dlaczego to robi wsadził karteczkę do kieszeni spodni. Po kilku minutach wyszedł z pokoju wprost do opustoszałego lokalu.
Mężczyzna szedł zatłoczoną ulicą. Od jego przygody w nocnym barze minął ponad tydzień. Wstyd pierwszego dnia nie pozwolił mu spać w pustym mieszkaniu. Teraz już prawie wyparł to z pamięci wypożyczając filmy dla par, komedie policyjne i powoli wracając do normalnego życia. Poprzedniego dnia dostał informację o naprawieniu samochodu rozbitego w wypadku. Matka chciała mu kupić nowy, jednak brunet stwierdził, że ma sentyment do czarnego mercedesa i oddał go do warsztatu. 
Suho wszedł do przestronnej poczekalni z eleganckimi, obitymi skórą krzesłami i dębowym stołem. Minął mężczyznę czytającego czasopismo z roznegliżowaną kobietą na okładce i wszedł do warsztatu. Zawołał jednego z mechaników i poszedł we wskazanym kierunku. Po chwili siedział już w samochodzie i ruszał ku bramie, gdy przed sobą zobaczył skórzaną kurtkę zwisającą z ramienia wysokiego blondyna wsiadającego na wielki czarny motor. Serce bruneta zabiło szybciej a strach zmieszany ze wstydem ścisnął gardło. Przyspieszył ale mimo to ich wzrok spotkał się więc policzki Suho oblał rumieniec i tyle go widziano. Z piskiem opon opuścił warsztat.

                    *24 grudnia* 

      Dochodziła 10 wieczorem. Wykwintna restauracja pustoszała. Uprzątnięte stoliki zapraszały czerwonymi obrusami i białymi świecami. Ostatni klient z kieliszkiem w ręce oczekiwał na północ, by samemu sobie złożyć świąteczne życzenia. Przynajmniej taki był zamiar. Po trzeciej lampce wina odstawił kieliszek i oparł głowę na przedramionach. Kolejne dni nie zapowiadały się wcale lepiej. Samotna Wigilia nie była radosną perspektywą więc zaczął tworzyć w myślach osób, z którymi miałby możliwość ją spędzić. Z rosnącym niepokojem uświadomił sobie, że mógł się zwrócić jedynie.. do blondyna w skórzanej kurtce. W pierwszej chwili odrzucił tą opcję i wrócił do gorączkowego wymieniania znajomych, ale po raz kolejny potwierdził ten przykry fakt. Z cichym westchnieniem rozczarowania podniósł się z miejsca i ruszył do wyjścia po drodze powtarzając sobie jak mantrę "nie pójdę do niego, nie pójdę".
         Dzwonek rozniósł się echem po cichej klatce bloku. Brunet nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę przed brązowymi drzwiami z numerem podanym przez Biuro Danych Osobowych. Nie sądził, żeby się pomylili ale zawsze istniała taka możliwość. Szarpnięciem poprawił kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli ściśnięty wąskim krawatem. W tym samym momencie drzwi się otwarły i zza nich wypadła znajoma blond grzywka. Zaskoczone spojrzenie ciemnych oczu zsunęło się po ciele bruneta i dopiero wtedy na twarzy pojawił się wyraz zrozumienia zmieszany niepewnością. 
- Ee... ekhem.. dobry wieczór - Suho przełknął ślinę i zachęcony milczeniem blondyna ciągnął - przepraszam za najście.. ale masz może plany na ten wieczór?
- Nie.. - zdezorientowany Yi Fan gorączkowo zastanawiał się o co może chodzić.
- Więc.. mam.. przypadkiem przy sobie butelkę wina.. a nie mam z kim jej wypić.. jesteś zainteresowany? - gdy zobaczył kiwnięcie niepewnie wsunął się do mieszkania obok blondyna, który nadal zszokowany zamknął za nim drzwi. 
Rozmowa toczyła się lekko mimo początkowego skrępowania. Yi Fan okazał się niezwykle oczytanym i zabawnym rozmówcą, więc brunet już po kilku minutach rozluźniony rozmawiał z nim o najróżniejszych tematach popijając doskonałe wino z francuskich winnic. Marynarka jego garnituru leżała luźno przewieszona przez krzesło a buty rozrzucone za fotelem. W drugim pokoju rozbrzmiewało nieśmiertelne świąteczne "Last Christmas". Rozmowa zeszła teraz na politykę i związki homoseksualne. Umysł Suho zaczął pracować na najwyższych obrotach mimo wypitego alkoholu. On sam nie wiedział co o tym sądzi, więc nie miał pojęcia jakie stanowisko zająć. Na szczęście wtedy zadzwoniła mikrofalówka obwieszczając koniec pracy. Po chwili Yi Fan wrócił do pokoju niosąc w rękach zupkę instant i odgrzewanego kurczaka. Uśmiechnął się ze skruchą i przyznał, że to pierwsze święta od dawna, które spędza z kimś, więc nie jest przygotowany. Suho spojrzał na niego zaskoczony i powiedział, że on praktycznie nigdy nie spędził rodzinnych świąt. Blondyn roześmiał się i stwierdził, że to musi być przeznaczenie (no jasne XD).
      Po spałaszowaniu świątecznego jedzenia, brunet przeciągnął się i podszedł do olbrzymiej półki z płytami. Zobaczył na niej wszystkie gatunki jakie znał. Od klasyki przez metal, rock, techno po pop i disco polo. Obok niego stanął Yi Fan i wyjął płytę Celine Dion po chwili wsadził ją [ ( ͡° ͜ʖ ͡°) ] do odtwarzacza. Z głośników popłynęła delikatna muzyka z łagodnymi słowami opisującymi porzuconą miłość. Suho słysząc to uśmiechnął się smutno i wolno kołysał się do rytmu. Wtedy jego ciało oplotły długie ramiona a broda oparła się o bark. Kolejne święta, niby takie same a jakże inne.

                              ***

           Woda w wannie już dawno wystygła ale Suho się tym nie przejmował. Jego policzki paliły a pot spływał po czole. Serce waliło jak szalone, gdy uświadamiał sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. A co było jeszcze gorsze? Że siedział w łazience faceta, z którym dwa razy uprawiał seks. W pierwszy dzień świąt. I było mu z tym dobrze. Nigdy nie był tak szczęśliwy jak poprzedniego wieczoru. Yi Fan zajął się nim jak swoim kochankiem - przytulali się i całowali pod szybko zawieszoną jemiołą i z zadowoleniem dali sobie najlepszy prezent świąteczny jaki mogli wymyślić. Co było z nim nie tak? Co było nie tak z Yi Fanem? Co on myślał o nim? ("Fajna dupa yey" np ^^) Co ma teraz zrobić?! Przecież nie wyjdzie tak po prostu i nie zaprosi go na kolacje!
                Ze stołu szybko znikały resztki z wczorajszej kolacji, jeżeli można to tak nazwać. Rozmował się kleiła, choć umysł Suho zajmowała propozycja, której nie mógł wypowiedzieć. Gdy już otworzył usta usłyszał głos blondyna.
- Słuchaj, za tydzień jest koncert mojego zespołu w barze w centrum miasta. Może.. chcesz przyjść? - na twarzy bruneta pojawił się niekontrolowany uśmiech. Energicznie pokiwał głową.

                               ***

              Kobieta w telewizorze niezdarnie próbowała przedstawić prognozę pogody, która i tak się nie sprawdzi. Suho siedział w ogromnym fotelu i czekał na kursy walut gdy telefon obok niego rozbrzmiał głośnym "Call me baby".
- Słucham?... Tak, z tej strony... Tak... Nie, to niemożliwe... To musi być jakiś żart!... Nie wierzę! Doktorze...! - głos Suho załamał się i teraz tylko szybko łapał chausty powietrza. Po chwili telefon spadł na podłogę a brunet opadł na fotel, z którego bezświadomie się podniósł. Jego wzrok przepełnił ból, bezsilność i żal. Wszech ogarniający żal potęgowany wreszcie znalezionym szczęście. Głupie, prawda? Ale jakże prawdziwe..

                              ***

            Malutki bar wypełniony ludźmi podskakiwał w rytm muzyki lecącej z rozstawionych głośników. Zespół na scenie rozpalał pierwotne odruchy w fanach i wywoływał uśmiech na ich twarzach. Dźwięki basów i perkusji dudniły w piersi. Yi Fan ciągnął właśnie niesamowicie wysoką nutę, gdy nagle uśmiechnął się i mrugnął do wtopionego w tłum Suho, któremu serce zabiło szybciej, gdy uświadomił sobie, że blondyn musiał go dużo wcześniej szukać w rozwrzeszczanej kupie ludzi.
            Koncert skończył się trzema bisami i 10 minutowymi brawami. Gdy wszyscy się rozeszli obdarowani autografami, kapela zaczęła zwijać sprzęt. W tym czasie Suho przedkradł się na zaplecze i z niecierpliwie bijącym sercem czekał na Yi Fana.
- Hej - brunet podskoczył, gdy głęboki głos przeszył ciemny korytarz. Długie palce przesunęły się po policzku mężczyzny wywołując gęsią skórkę. Ciepły oddech musnął delikatne miejsce za uchem. Miękkie usta powoli odnalazły drogę od brody do opuchnętej od podniecenia wargi bruneta przyciśniętego do ściany napiętym z pragnienia ciałem blondyna. Ich usta łączyły się i odrywały w coraz namiętniejszym tańcu języków, gdy nagle żarówka nad głowami mężczyzn zajarzyła się trupiobladym światłem i w drzwiach stanął gitarzysta z drugiego zespołu czekającego na swój występ.
- E... ee.. eeee... No ja tego... Przepraszam! - Jego czerwona twarz mignęła w szybkim ukłonie i już go nie było. Wtedy powietrze wypełnił śmiech Yi Fana.
- Lepiej chodźmy do mnie - Suho nieśmiało kiwnął głową i zastanawiał się jak bardzo spurpurowiały mu policzki.

                                 ***

          Suho leżał w nadal ciepłym łóżku czekając aż Yi Fan wyjdzie z łazienki. Jego serce przepełniało szczęście i czuł, że mogłoby być tak już zawsze. Wszyscy jednak wiedzą, że to co dobre szybko się kończy. Tym razem było tak samo. Leżący na szafce nocnej telefon rozbrzmiał tym samym dzwonkiem co zawsze. Suho leniwie podniósł go i odebrał.
- Słucham? Tak ojcze.. rozumiem.. co?! Nie, błagam ojcze nie.. wiem, wiem o tym.. tak, dobrze - serce Suho przestało bić na czas całej rozmowy. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę i łapczywie wciągnął powietrze do płuc. Po chwili zsunął się cicho z łóżka i kilka minut później drzwi mieszkania zamknęły się z cichym kliknięciem. Pomieszczenia wypełniał teraz tylko szum płynącej wody.
             Kobieta w pięknym, kolorowym honboku siedziała obok starszego mężczyzny w szarym garniturze. Rozmawiali żarliwie dopóki do pokoju nie wszedł Suho. Ich wzrok padł na jego niezadowoloną minę i arogancką postawę. Staruszek chrząknął znacząco i wskazał miejsce obok siebie.
- Synu, to jest panienka Su Joong, córka Hyu Joonga, dyrektora firmy pracującej dla rządu. Panienka chciała Cię poznać, gdy tylko zobaczyła twoje zdjęcie. Mam nadzieję, że spędzicie ze sobą miło czas dzisiaj - po tych słowach wstał i zostawił młodych sam na sam. Suho spojrzał na dziewczynę. Chciał ocenić ją obiektywnie. Piękna, młoda, obficie obdarowana przez los, z miłym uśmiechem i łagodnymi oczami. Ideał. Normalny facet miałby problem z opanowaniem swoich reakcji. Ale nie on. Nie po tym, jakie szczęśliwe noce przeżył. Teraz żadna dziewczyna nie wywoła u niego czegoś takiego.
- Powiem jasno. Nie ożenię się z tobą, choć mój ojciec tego chce. Mam kogoś kogo kocham. Nie porzuce swojej szansy na szczęście. Także myślę, że na tym skończy się to spotkanie - wstał i wyślizgnął się bocznymi drzwiami.
              Minęły cztery dni. Suho cały ten czas siedział w swoim mieszkaniu zamartwiając się i dołując. Cienie pod oczami wyglądały nienaturalnie na bladej twarzy. Telefon w kuchni po raz setny wypełnił powietrze w mieszkaniu. Mężczyzna nawet nie sprawdził kto to. Może ojciec, może Yi Fan, może.. ktoś inny. Zegar na ścianie wybił dwudziestą drugą. Nagle brunet wstał, złapał kurtkę i wyszedł.
              Żwirowa ścieżka niepokojąco trzeszczała pod butami mężczyzny. Jego umysł wypełniało przeczucie, że ktoś go śledzi. Ale to nieważne. Niedługo będzie po wszystkim.. jeszcze kilka minut...

                               ***

             Ogromny motocykl wyłonił się zza zakrętu. Kierowca zeskoczył z niego zanim jeszcze pojazd się zatrzymał i rzucił się, złapał bruneta za rękę i przyciągnął do siebie. Objął go ramionami i kiwał się tuląc go do piersi. Dopiero po chwili podniósł głowę i zaczął krzyczeć prosto w twarz Suho.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Wiesz, jak się martwiłem, debilu?! Gdzieś ty był? Dzwoniłem do ciebie! Dlaczego chciałeś się rzucić z klifu?! Odpowiedz! - z kącika oka pociekły mu dwie ogromne łzy, które po chwili wylądowały na Suho. Ten podniósł się i z pochyloną głową odpowiedział.
- Przepraszam cię i dziękuję za wszystko. Naprawde doceniam, że się o mnie martwiłeś. Moje życie to jednak jedna wielka pomyłka i chichot losu. Nie moge dłużej znosić tego wszystkiego, po prostu nie mogę...
- Ale powiedz mi czego. Razem się z tym uporamy.. - blondyn błądził wzrokiem po ciele bruneta, który potrząsał energicznie głową.
- Ja już nie chcę.. od urodzenia ojciec kontroluje moje życie.. nigdy mu się nie sprzeciwiłem.. teraz mam ożenić się z córką jakiegoś bogacza, żeby zwiększyć jego fortunę.. a do tego jestem chory, chory! Teraz, gdy znalazłem szczęście! - Suho bił pięściami w beton dopóki Yi Fan nie złapał go za nadgarstki i nie zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Junmyeon, na co jesteś chory? - jego głos stał się ostry i srogi. Odwróciło to uwagę bruneta od zapytania go, skąd wie jak ma na imię.
- Mam.. mam raka.. - słowa przecięły powietrze niczym bezlitosna strzała wysłana przez ślepy los. Uchwyt na nadgarstkach Suho się wzmocnił, by po chwili obaj stali przytuleni do siebie skąpani srebrzystym światłem księżyca.
- To nic.. będziesz ze mną.. a ile.. ile czasu ci zostało? - głos Yi Fana załamał się lekko gdy to mówił.
- Lekarz powiedział, że około.. miesiąc...
- Kiedy to było? - z każdym słowem gardło blondyna boleśnie się zaciskało.
- Jakieś.. dwa tygodnie temu.. - łzy ciekły po policzkach Suho i wsiąkały w koszulkę pod skórzaną.
- I nie zatrzymał cię w szpitalu?!
- Stan.. nie do opanowania..
- To nic... to nic..

                               ***

               Dwa tygodnie to czternaście dni, trzysta trzydzieści sześć godzin, dwadzieścia tysięcy sto sześćdziesiąt minut. Cały ten czas zlał się w jeden obraz. Nic nie odróżniało dni od siebie oprócz pogarszającego się stanu Suho. Zchudł, jego skóra zszarzała, siły opuściły ciało. Ale Yi Fan dzielnie opiekował się nim i otulał codziennie grubszą warstwą miłości. Karmił go, przykrywał, czuwał całą dobę przy łóżku. Nigdy nie dał po sobie poznać, że jest mu ciężko czy męczy go ta sytuacja. Trwał, dzielnie trwał przy boku Suho aż do ostatniego oddechu, ostatniego uśmiechu, którym obdarował go zanim biała ręka śmierci poprowadziła go przez tunel, do ostatniej łzy szczęścia toczącej się z ostatnimi słowami... Nie żałuj zmarłych, którzy znaleźli szczęście za życia..
____________
No.. skończyłam.. nie wiem dlaczego to napisałam ale prosze Umma c':  mam nadzieję, że sie podoba.
Ps. Jakie inne szipy albo zespoły chciałybyście na blogu? (chciałbyście bo chyba nie ma tu chłopaków?)

środa, 7 października 2015

Ratując miłość cz.3


Pairing: Sulay

Opis: Trasa koncertowa przynosi korzyści, jednak ta okazała się fatalna w skutkach.

Beta: Milka

Część: Trzecia (dodatkowa)

 

                Suho ściskał w ramionach zimne ciało Laya. Jego łzy wyschły i tylko beznamiętnie bujał się na boki. Wokół niego stanęła reszta zespołu tworząc łuk oddzielający go od zmasakrowanych ciał. W powietrzu unosił się zapach krwi zmieszany z raniącą uszy ciszą. Nagle dziewczyna za nimi wybuchnęła psychopatycznym śmiechem.
 - Nie jesteście jednak żadnymi nadludźmi. - Bladą twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. - Przynajmniej jednego z was już... - nie dokończyła. Przerwało jej krótkie chrupnięcie i odgłos otrzepywania rąk Tao.
- Co za ścierwo. - Nie patrząc na nieruchome ciało splunął w twarz porywaczce. Warga Suho zadrżała. Oto, do czego doprowadził swoją niecierpliwością. Jego ukochany nie żył, a przyjaciele stali się mordercami. Z pustką w sercu wstał i z Layem na rękach ruszył do wyjścia.

 

                           ***

 

                Podmuch lodowatego wiatru nie wzruszył młodego księdza, który z niezmąconym spokojem odmawiał modlitwę nad opadającą przed nim trumną. Jego utkwione w odległy punkt oczy nie wyrażały żadnych emocji. W przeciwieństwie do twarzy z tłumu stojącego wokół niego. Powietrze było przesiąknięte smutkiem i rozpaczą. Starsza kobieta w czarnej sukni klęczała nad dziurą, w której przed chwilą zniknął jej ukochany syn. Obok niej stał wysoki mężczyzna z pokrytą zmarszczkami twarzą i ze łzami w oczach. Oboje ściskali w rękach zdjęcia. Czarno-białe fotografie uśmiechniętego, przystojnego chłopaka patrzącego wprost w obiektyw. Przy nich stali pogrążeni w rozpaczy znajomi i rodzina.
                Stał też Suho. Ale nie przy grobie. Nawet nie przy rodzicach Laya. Stał na wzgórzu daleko za nimi. W czarnym płaszczu i postawionym kołnierzem skrywającym twarz. I patrzył. Co więcej mógł zrobić? Łzy wyschły, ból na stałe zagościł w sercu, a chęć do życia uleciała razem z ostatnim oddechem ukochanego. Została tylko pustka.

 

                          ***

 

                Cisza przepełniała pomieszczenia domu. Z niektórych pokoi dochodziło stłumione łkanie i ciche szepty pocieszenia. Po długich sekundach, minutach, a może nawet godzinach wszystko ucichło i Suho cicho zsunął się z łóżka. W tych samych ubraniach, w których był na pogrzebie. Z tymi samymi cieniami pod oczami i tym samym samotnym sercem. Ostrożnie podszedł do drzwi i oparł głowę o framugę. Jego myśli wypełnił Lay w wannie pełnej piany i bąbelków. Tak... Tak może być... Jego nogi cicho sunęły po podłodze.
                 Zimna woda wypełniła wannę. Tak samo zimna jak tamta piwnica. Czarne ubranie oblepiło ciało Suho. Tak samo czarne jak tamtej dziewczyny. Powietrze uszło z piersi. Tak samo jak Layowi.            Jakieś ręce pociągnęły go do góry. Czyjaś dłoń uderzyła go w policzek. Ktoś obrócił go na bok. Z ust wypływała mu woda. Zaczął kaszleć. A przed oczami widział jedynie jego uśmiech. Dlaczego? Dlaczego nie pozwolicie mi odejść?! Ciepły koc opadł mu na ramiona. Przerażone oczy wpatrywały się w jego twarz.Lay? To ty? Nie. - pomyślał ze smutkiem. Silna dłoń poprowadziła go do jego pokoju. Skarbie... Skarbie nie odchodź...

 

                        ***

 

                Tu jestem... Już niedaleko. Gdzie...? Tutaj. Oczy Laya zaczęły błyszczeć, gdy wyszedł zza zaróżowionej słońcem chmurki. Biała szata opinała jego zgrabne ciało, a z pleców wyrastała para wielkich skrzydeł. Schody, po których stąpał Suho świeciły złotym blaskiem. Ich dłonie złączyły się, a serca biły w tym samym tempie. Dwoje ludzi, jedna dusza. Jedna miłość, dwa oblicza. Poszli. Przed nimi majaczył kryształowy pałac. Już mieli przestąpić wielką bramę. Jeszcze tylko jeden krok. W oczach Laya tlił się tylko ból. Ostatnia rzecz, którą zobaczył Suho był smutek jego ukochanego. Już idę...
               Serce biło szaleńczym rytmem. Pojedyncza łza spłynęła po policzku. Ręka  sięgnęła do nocnej szafki. W blasku księżyca czarny metal błyszczał niczym samotna gwiazda w oceanie mroku. Ten sam co wtedy. Ostatni pocisk. Na twarzy zagościł radosny uśmiech. Już idę…

____________
I co ja mam napisać? Boje sie reakcji c':  chętnie przyjme komemtarze.
PS. Milkuś zadowolona? (Tak, to moja Beta mi kazała to napisać) :3

wtorek, 29 września 2015

Ratując miłość cz.2

Pairing: Sulay

Opis: Trasa koncertowa przynosi korzyści, jednak ta okazała się fatalna w skutkach.

Beta: Milka

Część: Druga
        
                Lay osunął się na ziemię, gdy porywacze rozpięli krępujące go łańcuchy. Jego nadgarstki płonęły żywym ogniem, a głowa niemiłosiernie ciążyła na zdrętwiałym karku. Oczy miał opuchnięte i resztkami sił zauważył, że zakładają mu cuchnący worek na twarz. Skóra go swędziała niemyta od długiego czasu, a nogi straciły czucie po godzinach spędzonych w jednej pozycji. W głowie szalało otępienie i tęsknota, ból i przerażenie. Podnieśli go, lecz słabe kolana nie były w stanie utrzymać go w pionie. Ktoś złapał go za ręce, ktoś inny za uda. Znów go podnieśli, ale tym razem nie musiał iść. Jego ramiona bezwładnie zwisały wśród mroku.

 

***

                Kroki rozbrzmiewały pośród betonowych ścian korytarza. W mroku za zakrętem zniknął czarny płaszcz. Brązowa teczka kołysała się w ręce. Urywany oddech wypełniał pustą przestrzeń. W końcu długi hol skończył się, a oczom mężczyzny ukazała się oświetlona jedną lampą ogromna piwnica. Sprzedam opla. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do jasności. Drzwi na drugim końcu pomieszczenia powoli zamknęły się zasłaniając brązowe buty i podarte spodnie. Suho przełknął ślinę. Nie mogę się zdradzić. Jeszcze nie… Dziewczyna przed nim odwróciła się i wyciągnęła rękę w jego kierunku:
- Teczka. - Jej głos przeszył Suho, a po plecach przeszły ciarki. 
- Najpierw on. Chcę go zobaczyć. - Lider bardzo się starał, aby nie wyczuła nutki strachu w jego głosie. Ta tylko zaśmiała się w odpowiedzi. 
- Możemy pokazać wam go w kawałkach. - W jej oczach Suho dostrzegł złowieszczy błysk i przez chwilę zastanawiał się czy "kawałkach" oznacza rozczłonkowanie ciała Laya. Chyba wolał tego uniknąć, więc ucichł jakby zastanawiał się nad odpowiedzią i zaczął nasłuchiwać. Puk. Puk puk. Puk. 
- TERAZ! - ręka Suho bezbłędnie odnalazła pistolet z teczki.

                W tym samym momencie z szybu wentylacyjnego nad jego głową wypadło dziesięciu zamaskowanych mężczyzn. Ich oczy połyskiwały groźnie, a w rękach trzymali różnego rodzaju broń. Nim zdążyli ruszyć w kierunku drzwi, za którymi w pomieszczeniu znajdował się Lay, niewiadomo skąd do piwnicy wpadła mała armia ubranych w zielono-brązowe kombinezony dziewczyn z pałkami, kijami bejsbolowymi i innymi sprzętami, na które nie potrzeba pozwolenia. Dwie grupy uważnie obserwowały siebie nawzajem. Zaczęli się obchodzić niczym wilki walczące o terytorium. Chłopcy pomyśleli, że gdyby nie znali sytuacji wyglądało to jak wojna gangów. W pewnym momencie jedna z porywaczek uderzyła metalowym prętem w ziemie i dwie grupy rzuciły sie na siebie niczym wygłodniałe lwy walczące o panowanie w stadzie. Chłopcy starali się walczyć nie używając broni, jednak gdy przewaga liczebna wrogów zaczęła im zagrażać porzucili wszelkie skrupuły i zachowania i z zimną krwią parli na przód, nie patrząc czy ktoś obok pada martwy na ziemię. Liczył się on. Wierny przyjaciel. Pomocna dusza. Zabawny towarzysz i druga połowa. 
                Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę EXO. Zbliżali się do drzwi, za którymi zniknął Lay. Nagle za tłumem umazanych krwią porywaczek Suho zobaczył coś co wyryło się w jego pamięci niczym potężna wyrwa w skale, krater po meteorycie czy wybuch wulkanu. Jego twarz zszarzała, a do oczu wdarła się krew zmieszana z nienawiścią i przerażeniem.

***

                Lay poczuł szarpnięcie, a po chwili jego umysł zalało światło z jednej z wielu lamp piwnicy. O nie, znowu tu jestem... Jednak tym razem jego uwagę przyciągnęło coś innego. Wrzaski i zgiełk. Jego głowa pulsowała w rytm szalejącego serca, a myśli zaćmiewała fala bólu. Nagle jego ręce uniosły się, a wraz z nimi całe ciało. Jego dusza krzyczała i cierpiała.  Resztkami sił otworzył opadające powieki. I go zobaczył. Stojącego w kałuży krwi. Z bronią, w czarnym płaszczu. Swojego niewinnego aniołka. Nagle jego świat osnuła zasłona ciszy i ulgi...
                  

***

               

                Suho rzucił się z nieludzkim wrzaskiem naprzód zwracając na siebie uwagę reszty zespołu. Gdy zobaczyli Laya zwisającego na łańcuchach przymocowanych do podnośnika coś w nich pękło. Przerwana bitwa rozgorzała na nowo. I tym razem cel był jasny: odbić Laya i zemścić się. 
                Twarz Suho wykrzywił grymas tak niepohamowanej nienawiści jakiej nikt się po nim nie spodziewał. Parł przed siebie. Byle bliżej dziewczyny, która stojąc na platformie operowała podnośnikiem i kołysała nieprzytomnym Yixingiem niczym kukiełką na sznurkach. Niczym we mgle widział stojących na drodze ludzi. Każdy z nich to wróg. Jeszcze dwa metry. Jeszcze trochę i zmaże z jej twarzy ten  obrzydliwy, szyderczy uśmieszek. Jaki potwór, jaka cholerna bestia robi coś takiego drugiemu człowiekowi?! Jego ręka uniosła się i bezgłośnie szepnął po tobie i nagle z jego gardła wydobył się potworny ryk...

 

                          ***

                Odzyskał świadomość. Nareszcie. Gdzie był? A tak, jakaś pieprzona piwnica. Został porwany. Ale Suho już po niego przyszedł. Zaraz otworzy oczy i go zobaczy. Jeszcze tylko chwila. 
                Co... Co się stało? Krew? Skąd krew? I co to za dźwięk? Niech mi ktoś wyjaśni! Na pomoc! Proszę! I znowu ta bezgraniczna ciemność...

                            ***

                Suho podbiegł do opadającego ciała. Zrobili to, wygrali. Ale co z tego? Łzy nieubłaganie kapały na ziemię, a powietrze nie trafiało do płuc. Umysł nie przyjmował tego, co zrobił. Zastrzeliłeś go... To twoja wina!  Jego ręka nerwowo gładziła blednący policzek, a usta bezwiednie powtarzały jak mantrę: Będzie dobrze, zaraz wszystko sie skończy. Nagle Lay otworzył powoli oczy, a jego ręka słabo dotknęła szepczących warg ukochanego. Jego oczy wyrażały niemą, ostatnią prośbę. Broda Suho drżała, gdy jego twarz zbliżyła się do twarzy Yixinga. Suho ostatni raz poczuł otulające ciepło oddechu ukochanego i miękką słodycz jego ust. Ostatnia łza skapnęła na blady policzek i ostatni oddech wyrwał się ze spokojnej piersi...

 

____________________
Boję się waszej reakcji ;—; 

poniedziałek, 14 września 2015

Ratując miłość cz.1

Pairing: Sulay

Opis: Trasa koncertowa przynosi korzyści, jednak ta okazała się fatalna w skutkach.

Beta: Milka

 

           EXO rozkwitało podczas swojej światowej trasy koncertowej. Odwiedzili już Kalifornię, Waszyngton, Meksyk, Lizbonę, Madryt, Paryż, Londyn, Oslo, Wiedeń i Rzym. Teraz czekał ich przedostatni przystanek - Warszawa. Przygotowania zakończone, pozostało dać tylko kolejny koncert.          Nadszedł wyczekiwany przez polskie fanki dzień. Występ wyszedł jak zwykle fantastycznie. Dziewczyny piszczały i śpiewały razem niczym jedna wielka rodzina. Zespół dawał z siebie wszystko. Gdy w końcu chłopcy ukłonili się i zeszli ze sceny, powietrze wypełniała atmosfera szczęścia i euforii. Wszyscy śmiali się i rozmawiali mimo zmęczenia. Kiedy wyszli z garderoby i ruszyli w kierunku samochodu, Lay zatrzymał się i powiedział, że zaraz ich dogoni tylko wróci po czapkę, która spadła mu na scenie.
          Minęło kilka minut. Kilkanaście. Lay nadal się nie pojawiał. W końcu zaniepokojony menager wrócił na scenę i zaczął rozglądać się za chłopakiem. Zamiast niego zobaczył czapkę i wystający spod niej kawałek papieru. Podniósł go, a to co przeczytał niemalże ścięło go z nóg. "Mamy waszego członka. Przekażcie nam podaną niżej kwotę do jutra, a zwrócimy go całego i zdrowego. Jeśli będziecie zwlekać, każdego dnia będzie cierpieć i doświadczać coraz większego bólu. Niżej podajemy kwotę i miejsce wymiany. " Mężczyzna usiadł i zakrył twarz dłońmi.
            Niepokój w sercach członków wzmagał się z każdą minutą. Zwłaszcza jednej osoby. Suho miał złe przeczucia od chwili wejścia na scenę. Wiedział, że coś się stanie. Niestety nie wiedział na ile poważne to będzie. W końcu zobaczyli idącego ku nim menagera. Szedł sam. Nie zdążył nawet wsiąść do samochodu, gdy zalała go fala pytań. Nic nie mówiąc podał siedzącemu obok Chenowi kartkę, aby przeczytał ją na głos. Po chwili zapadła cisza. Cisza przerywana głosem Koreańczyka. A w uszach Suho brzęczało jedno słowo. Ból. W końcu ruszyli. Ruszyli w stronę wydarzeń, na które będą mieli wpływ, choć o tym nie wiedzieli.

                       ***

            Lay powoli otworzył oczy. Jego głowa pulsowała, a zatkane uszy nie wyłapywały żadnego dźwięku. Jego ręce i nogi były skrępowane i przywiązane do metalowej rury wystającej ze ściany. Lay rozejrzał się i zobaczył ogromną piwnicę pełną skrzynek z narzędziami i stół operacyjny jaki widywał tylko w programach medycznych. Przeczucie mówiło mu, że to wyposażenie raczej nie będzie dla jego przyjemności. Ale wierzył, nie, wiedział, że wytwórnia przyjdzie po niego i już niedługo znów przytuli do siebie swoją jedyną miłość, jedyny powód do życia.

                        ***

          "Nie" - to słowo rozbrzmiewało w sali pełnej ludzi. Wśród nich stali członkowie Exo i innych zespołów, ich menagerowie i pracownicy wytwórni. Na podeście stał wicedyrektor studia i odczytywał oświadczenie o porwaniu. Ale to się nie liczyło. Najważniejsze już powiedział. "Wytwórnia nie ma funduszy na okup. Z przykrością informujemy o zaniechaniu ratowania członka zespołu muzycznego Exo, Yixinga, pseudonim sceniczny Lay". Wszyscy stali jak skamieniali. Gdy głos dyrektora ucichł, w sali wybuchł wrzask i niedowierzanie.

- To chyba jakieś kpiny!

- Żartujecie sobie z nas?!

- WY nie macie funduszy?!

- Bez żartów!

- Nie ratujecie go, bo jest Chińczykiem?! - większość głosów należała do członków zespołów.
          Tylko jedna osoba stała cicho. Tao z widocznym żalem wpatrywał się w oczy wicedyrektora. Nie zareagował na ledwo widoczne skinięcie. Nikt z pozostałych nie uzyskał odpowiedzi na pytania. Każdy chciał jakoś wyładować swoją złość. Bo co innego mogli zrobić? Chociaż... Może było inne wyjście..?
 
                          ***

          Piwnicę wypełnił straszliwy zgrzyt metalu ciągniętego po betonie. Lay otworzył oczy nadal półprzytomny po torturach z poprzedniego dnia. Jego ciało było posiniaczone, ramiona pokrywały drobne, ale głębokie ranki, nogi ścierpły od niewygodnej pozycji, a płuca domagały się świeżego powietrza.
        - Gotowy na kolejną rundę? - rozległa przestrzeń zwielokrotniła wypowiedziane zmysłowym głosem słowa i echo rozniosło się daleko w głąb budynku. Ukryta w cieniu postać wpatrywała się w niego oczami pełnymi obsesji i szaleństwa. - Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na ten dzień.
            Laya od początku tej chorej historii zastanawiał fakt, że jego porywacze mówią po koreańsku. Bardzo ważna kwestia do rozważenia w tej nieciekawej sytuacji, w której się znalazł. Jego coraz bliższe szaleństwa myśli przerwał odgłos kroków. I ból. W łydce. Śmiech. Ból. W ramieniu. Zgrzyt. Metalowa rura wbiła się w jego żołądek. Lay chciał zwymiotować, jednak nie miał czym, ponieważ nie jadł nic od prawie trzech dni. Jego oczy zaszły krwią, gdy kolejny cios padł na głowę i plecy. Stracił oddech i czuł jakby serce chciało wyskoczyć mu z piersi. W uszach słyszał szum. Obok siebie zarejestrował dźwięk metalu dochodzący od strony stołu chirurgicznego. Po chwili piwnicę wypełniły rozpaczliwe wrzaski i mrożący krew w żyłach, psychopatyczny śmiech…

                        * * *

- Mamy okazję! Nadal jesteśmy w tym przeklętym kraju, znamy adres gdzie mamy dokonać wymiany i…
- Suho, uspokój się! Musimy czekać, wytwórnia na pewno coś wymyśli.
- Nie mogę czekać kiedy oni robią mu krzywdę! - W pokoju lidera wybuchła ostra kłótnia, przerywana co głośniejszymi krzykami i uciszaniem podczas, której zniknął Tao i Xiumin.
         Po chwili pojawili się z dwiema czarnymi i jedną brązową teczką. Hałas w pokoju ucichł i wszyscy wyczekiwali, co się stanie. Tao wziął głęboki oddech i otworzył pierwszą z ciemnych teczek. To co zobaczyli zatkało wszystkich. W wyłożonym jakimś dziwnym materiałem wnętrzu zobaczyli cztery pistolety, dwa składane karabiny i dwa granaty. Xiumin w ciszy otworzył drugą. W niej znajdował się zestaw noży, broń do wushu i paczka dynamitu. Zszokowany Kris spojrzał na zawartość teczek i stłumionym głosem spytał o to, czego wszyscy chcieli dowiedzieć:
- Skąd... skąd to macie i jakim cholernym cudem udało wam się to ukryć przed ochroną na lotnisku?!
- Mamy to zawsze ze sobą właśnie w razie takich sytuacji. Wie o tym tylko dyrektor wytwórni. Prawdopodobnie dlatego nie pozwolił na oficjalną akcję ratunkową. A to wszystko było przetransportowane... Trochę inną drogą... - Członkowie nie pytali o nic więcej. Postanowili za to wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc przyjacielowi.

                          ***

        Postać w ciemnym płaszczu wyszła zza zakrętu i skręciła w boczną uliczkę. Zatrzymała się przed obskurną wystawą sklepową zastawioną sprzętem medycznym. Jego ukrytą w kapturze twarz zalała fala brudnożółtego światła z neonu nad wejściem. Dłoń w skórzanej rękawiczce mocniej zacisnęła się na uchwycie brązowej teczki. Poły jego płaszcza poderwał podmuch jesiennego wiatru. Po chwili, która wydawała się wiecznością, oczom zakapturzonej postaci ukazała się wysoka kobieta ubrana od stóp do głów na czarno. Jej wzrok śledził każdy ruch przybysza, a w ręku metalicznie błyszczał jakiś przedmiot.
- Chodź za mną. - Jej niski, zmysłowy głos odbił się echem w głowie mężczyzny. Po chwili uliczka była już pusta.
_____________
Pierwsze opowiadanie pisane z pomocą mojej nowej Bety - Milki. ^.^

Nieciekawy jej się trafił na początek. xD A ja teraz kończę gadać i biorę się za kolejną część Ratując miłość.
P.S. zbieram kilka zamówień :3 kto pierwszy ten lepszy ;P

 

niedziela, 6 września 2015

Szatańskie grzybki

Paring: KaiSoo
Opis: magiczne grzybki nie są odpowiednie na przekąske nawet jeśli jesteś szatanem w czerwonym fartuszku.

Las wypełniał śpiew ptaków, szum strumyka i szelest trawy. Stado jeleni pasło się na ogromnej polanie. Przyglądając się im wąską dróżką szedł Czerwony Fartuszek i podśpiewywał sobie:
- "Niosę babci obiad prosto z domu
   Nie oddam go nikomu
   choćby z głodu padał
   Nie złapie mnie też fotoradar
   Bo ja jestem taki znany
   I przez wszystkich opłacany
   Mały, drobny lecz szatański
   Diabeł meksykański~"
Nagle zobaczył przed sobą polankę pełną pięknych grzybów. Nie czekając zebrał je wszystkie i włożył do swojego koszyczka. Zadowolony z siebie znów ruszył ścieżką.
        Dróżka wiła się, opadała i wznosiła. Gdy Czerwony Fartuszek mijał kolejny zakręt wpadł na złego aczkolwiek sexownego wilka. Jego mina nie świadczyła o tym, że chce zaprosić Fartuszka na herbatkę. Język wystawał z paszczy, zziajany oddech odbijał się echem a roziskrzone oczy wbijały w małą postać Fartuszka jakgdyby widział go w całej okazałości, nagiego, bez tajemnic. Wiedząc co się święci, mały spryciula powiedział:
- Pan Kajetan, jak sądzę? Mam dla pana prezent - Wyciągnął z koszyczka jedną ze swoich babeczek i szybko wcisnął w nią kawałek grzybka. Nic nie podejrzewający wilk przyjął smakołyk po czym połknął go bez gryzienia. Po chwili jego oczy zmętniały a z nosa uniósł się tęczowy dym. Zaskoczony Fartuszek także ugryzł swoją babeczkę. Ale to nie była muffinka. Tylko grzyb. Fartuszek zaczął tracić wyraźbe kontury otoczenia a na ich miejsce wpływały kolorowe plamy. Las ucichł a uszy obu wypełniły się biciem ich serc. Nagle Fartuszek spojrzał na Kajetana i przez głowę przeszła mu jedna myśl "jaki on jest brutalnie sexsowny". Po chwili mógł myśleć już tylko o tym. Mimo woli opadł na kolana i powoli podszedł do wilka. Gdy ich twarze znalazły się tuż przy sobie a oddechy zmieszały się, umysł Fartuszka skapitulował, wywiesił białą flage i ogłosił sprzeciw wobec reaktywacji. Nic do niego nie dochodziło. Tylko przyspieszony oddech a po chwili brak powietrza w płucach. Nagle uderzył o ziemię a jego czermony fartuszek przysłonił mu oczy. Świat wirował a małe ptaszki nad jego głową ćwierkały i uśmiechały się do niego. Poczuł szarpnięcie. I kolejne. I znowu. I co raz szybciej. W końcu Kajetan opadł na niego a jego oddech otulił twarz Fartuszka. A potem była nicość. A Fartuszkowi wydawało się później, że widział na wzgórzu jednorożca z zadowoleniem wypisanym na twarzy i grzybkami na grzbiecie. Ale to mu sie tylko zdawało. Bo nie istnieją przecież grzybki halucynki.

_____________
Hmm.. taak.. oneshot pisany dla poprawienia humoru :^ i nic więcej nie mam do dodania c':

wtorek, 1 września 2015

Już czas…

Paring: nieokreślony
Opis: Brak

Zdarza się czasem coś takiego
Tak dziwnego i nieprzewidywalnego
Że nie wiesz jak i gdzie
A już widzisz tylko mnie
A ja w głowie widzę ciebie
Idącego do bram w niebie
Bo nie chciałeś ze mną być
Oficjalnie tylko kryć
Każdy szept i każdy szmer
By nie wypaść z wyższych sfer
I wolałeś mówić mi jak bardzo
Ludzie gardzą
Gdy ktoś z nas jest inny
A choć niewinny
Pod sąd idzie duszy
I choć sie z inności wykruszy
Już nigdy taki sam nie będzie
Na zawsze w trzecim rzędzie...
I teraz wiem, że prawdę mówiłes
Że rację miałes i mnie chroniłes
A ja to wyśmiewałem
Głupie powody dawałem
A teraz ty leżysz i nie oddychasz
jak kot nie prychasz
Choc robisz tak zawsze
Gdy przy tobie płacze
Twe ciało nieruchome
W drewnianą trumne włożone
Jak najpiekniejszy kwiat
Wrzucane jest w piach
Niczym mgła ulotna
Jak pogoda psotna
A ja wiem że to z mojej winy
Że to przez moje kpiny
I mam ten grzech na sumieniu
I dąże ku odkupieniu
Lecz niedługo skończą się me męki
Bo pistolet z prawej ręki
Już biegnie do skroni
I nic mnie nie uchroni
Bo sobie chyba nie wybaczę
Że otworzyłem wtedy paszczę
I potwiedziłem to co wiedziałem od dawna
A choć robiłem z siebie błazna
Ty wziąłes to do siebie
I teraz idziesz po schodach w niebie
A ja cie dogonię i złapię
I razem znajdziemy sie na mapie
Pełnej gwiazd i miłości
A anioł od dawna przytulne gniazdko dla nas mości
Bysmy byli razem na wieki,
A teraz jeszcze tylko zamkne powieki
A głowe wypelni mi twoja twarz
Bo na mnie już czas, już czas..

_____________
Em.. i cóż.. mam bardzo dziwne pomysły prawda? MAm nadzieje, że się wam spodoba bo zamierzam pisać wiecej w tym stylu c':


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Sztorm miłości







Paring: BaekYeol
Opis: Menagerowie zespołu zdecydowali się dać chłopakom chwile odpoczynku. Jak zwykle, sytuacja gwałtownie zmieniła się niczym pogoda na morzu...
        Nastał upalny, letni dzień. Chłopcy skończyli kręcić nową reklamę lodów na wyspie niedaleko brzegu Korei. Zmęczeni, osunęli się wieczorem na łóżka i nieświadomi czekającej ich niespodzianki zapadli w głęboki sen.
        Rano, gdy wszyscy zasiedli do śniadania, menagerowie postanowili przekazać im radoane nowiny.
- Mamy dla was prezent. W nagrodę za waszą ciężką prace dajemy wam dzień wolnego. Do tego spędzicie go na luksusowym jachcie, który zacumuje przy brzegu - na myśl o zabawie i słodkim lenistwie chłopakom zaświeciły się oczy a głowy opuściły wszystkie myśli, choć nie było ich zbyt wiele przez panujący upał. Wszyscy niecierpliwie wyczekiwali przybycia statku.
        Gdy zacumował przy olbrzymiej plaży na wyspie, zespół wydał z siebie zgodny jęk zachwytu. Przez chwilę stali i wpatrywali się w lśniący, biały pokład. Po kilku sekundach otrząsnęli się i na wyścigi rzucili ku wejściu. A Tao postanowił oszczędzić czas i przeskoczył przez barierkę wprost na taras widokowy.
         Na jachcie było wszystko. Basen, SPA, jacuzzi, bar, boiska do koszykówki i piłki nożnej, sala kinowa, salon gier, biblioteka i garaż pełen sprzętów wodnych. Gdy wszyscy poszli zajmować się odnową stanu psychicznego i fizycznego, Baekhyun i Chanyeol postanowili popływać na skuterach wodnych. Po kilku minutach wypłynęli na morze. Niebo nad nimi powoli ciemniało.
- Pościgajmy się! - zaproponował Yeol.
- Dob.. - Baek nie zdążył dokończyć, gdy jego towarzysz wystartował zostawiając go daleko w tyle.
- Z Baeka łódeczki
Wypadły śrubeczki
Zaraz Byun mokry będzie
Wyłowią go z wody dzikie łabędzie! - Chanyeol dał się ponieść chwili i wykorzystał podmuch weny. Śmiejąc się, spojrzał na kolegę i zobaczył, że ten znacznie zbladł. Wyższy zbliżył się do nie go i spytał, się dzieje.
- Jakie śrubki?! Ja.. nie umiem pływać pływać.. - powiedział z paniką Byun. Yeol prychnął, ale szybko zrozumiał, że niższy mówi poważnie, więc zaproponował powrót na jacht.
- Nie, wszystko w porządku, płyńmy dalej - Happy Virus nie był przekonany, ale kto lepiej wie, co jest lepsze dla Byuna, jak nie sam Byun? Przez zamieszanie, Chanyeol nie zwrócił uwagi na nasilający się wiatr.
         Chłopaki przez jeszcze długi czas ścigali się, śmiali i rozmawiali. W końcu Byun zaproponował powrót. Chanyeol zgodził się i spojrzał w niebo. Nad nimi wisiała ogromna burzowa chmura.
        O skutery uderzył potężny podmuch wiatru. Fale wzmagały się a głuche grzmoty wibrowały w piersi niczym zamknięte w klatce tygrysy. Chłopakom wydawało się, że świat woła "zostańcie, zostańcie z nami na zawsze... nie opuszczajcie mnie".  Zaniepokojeni, obaj zawrócili w kierunku jachtu. Ale... jego już nigdzie nie było... Gdy Yeol w panice rozglądał się dookoła, potężna fala zmyła Baeka ze skutera.
         Jego usta zalała woda, płuca straciły tlen. Żebra zaciskały się co raz mocniej, krew wrzała ppd skórą. Jego oczy zamknęły się, a umysł wypełnił obraz, jeden jedyny, dla którego zapragnął żyć.  Uroczy, zabawny, przystojny. On. Chanyeol...
         Z ust Chanyeola wydobył się wrzask, gdy jego przyjaciel zniknął pod wodą. Niewiele myśląc rzucił się go ratować. Jego serce ścisnął strach, że może już nigdy nie usłyszeć tego wspaniałego głosu, nie poczuć ciepłych palców na swojej skórze... Nie, nie, nie, nie wolno tak myśleć! Zaraz wszystko będzie dobrze! Pomimo kotłującej się wody, zauważył Baeka, gdy ten powoli opadał na dno i złapał za jego wyciągniętą dłoń. Mocnym pociągnieciem przysunął go do siebiei razem wynurzyli się na powierzchnię. Yeol, kaszląc i przeklinając wszystkich za wszystko, obrócił się na plecy, wciąż trzymając nieprzytomnego Baeka na swojej piersi i dryfował, w nieznanym kierunku, w czasie sztormu, ale z najważniejszą osobą w jego życiu.
           Baek obudził się oślepiony słońcem. Powoli podniósł rękę i przysłonił sobie nią czoło. W ustach poczuł sól i piasek. Z cichym jękiem próbował się podnieść ale uświadomił sobie, że Chanyeol przyciska go sobie do piersi. Głowę wypełniły mu wspomnienia z poprzedniego dnia a żołądek ścisnął się, jak za każdym razem, gdy widział najpozytywniejszego członka w Exo. Nie chcąc go obudzić wyślizgnął się z objęć kolegi i rozejrzał wokół siebie. Znajdowali się w małej zatoce otoczonej ogromnym lasem. Za nimi zobaczył wielki wodospad. Nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć obudził Yeola.
          Po kilkunastu minutach odkąd Chan zostawił go na plaży, a sam udał się na poszukiwanie czegoś do jedzenia, Baek nie mógł usiedzieć na miejscu i wybrał się w strone wodospadu. Przeszedł wzdłuż brzegu małego jeziorka do którego wpadała woda z ogromnej kaskady, znajdującego sie na środku polanki i dotarł do wąskiej szczeliny. Nie zastanawiając się długo wślizgnął się między skały.
         Jego oczom ukazała się ogromna jaskinia z ogromnym otworem zasłoniętym taflą wodospadu. Byun spędził tam dużo czasu obserwując niezwykły obraz natury. Gdy zdecydował się wyjść, słońce przesunęło się znacznie na zachód a Yeol niespokojnie krążył po plaży obok ogromnego, płonącego ogniska. Gdy go zobaczył, przez jego twarz przemknęła ulga, radość a na końcu złość.
- Gdzieś ty był?! Dlaczego tak długo?! Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś ci stało, ty zadufany w sobie buraku! Ee.. to znaczy.. - jego twarz spurpurowiała a oczy rozbiegały się w różnych kierunkach. Widząc to Baek bez namysłu złapał go za rękę i zaprowadził go w miejsce, z którego dopiero wrócił.
      Reakcja Yeola była taka sama jak jego przyjaciela. Z otwartą buzią i iskrzącymi oczami obserwował spływające po stalagmitach krople wody. Niższy z chłopaków znalazł kamień nadający się na ławkę i zawołał zachwyconego obserwatora natury. Usiedli obok siebie i wpatrywali w promienie słońca załamujące się w strumieniu wody. W pewnym momencie głowa Baeka osunęła się na ramie Yeola. Chłopak spiął się ale po chwili rozluźnił i delikatnie pogłaskał swojego hyunga po głowie, aż ten przymknął oczy a jego serce zrównało się z sercem młodszego. Nagle Byun poczuł, że... tak może być, mogą zostać na tej wyspie. Tylko oni, w pięknej jaskini.. Hyung podniósł głowę i spojrzał w oczy Chanyeola. Zobaczył w nich pytanie, pytanie, które zadawał sam sobie od wielu tygodni. Pytanie tak zwykłe i tajemnicze jednocześnie. Baekhyun lekko kiwnął głową i ich wargi zetknęły się. Byun poczuł, jakby płomień trawił jego serce, jakby..
- My się martwimy a ci się ohoracą po jaskiniach!
——————
Nie mam pojęcia jak to skomentować.. ;-;